Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/102

Ta strona została przepisana.

swojej meliny, a za parę dni, gdy się uspokoi, wyjadę…
— Dlaczego nie zaraz? — spytał niespokojnie Gordin…
— Dlatego, że tam już pewnie spostrzegli robotę… Zawezwali glinę, a oni zaraz po robocie poznali czyja to sprawka… To też zaraz glina będzie szukać Warjata… Na wszystkie strony będą węszyć i szukać… Poco mam im sam włazić w łapy?… Telegraf prędzej jedzie od kolei, a nawet od samochodu… Już dziś, zaraz, napewno wszystkie stacje na granicy będą mieć rysopis Warjata, a może nawet i fotografję, a Warjat nie taki głupi… Ja mam czas.. Mnie się me spieszy… Wyjadę, gdy będzie spokojnie…
Przyznał mu Gordin słuszność i zabrawszy zawinięty w papier rulon z planami, pocichutku, korzystając z tego, że wszyscy w domu uśpieni byli, wymknął się na ulicę…
Szybko szedł ul. Pańską, a spotkawszy się w urnowionem zawczasu miejscu z wysłańcami radcy Zielonogorskiego, wręczył mu ów rulon, poczem, uspokojony już znacznie, podążył do domu…
Znalazłszy się w sypialnym pokoju, uściskał gorąco przebudzoną ze snu Nadię i szepnął jej:
— Najdroższa… zbliżam się do celu… Za parę tygodni będziemy już zagranicą… spokojni i bezpieczni… a przytem bogaci… Będziemy mogli bawić się i używać życia…
A Nadia otoczywszy szyję jego pięknie otoczonem obnażonem ramieniem, ucałowała go gorąco…
Tegoż dnia wieczorem tow. Gordin, jakby nigdy nic, bawił się w dancingu, przysłuchując się toczonym wokoło rozmowom na temat rozbicia kasy i podkopu do „twierdzy inż. Żarycza“ na Wiktorynie…
Czytał też pilnie sprawozdania z tego we wszystkich gazetach, a od czasu do czasu przez usta jego przewijał się ironiczny uśmieszek…