Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/109

Ta strona została przepisana.

— Więc to nie jest maszyna wojenna? — spytał gwałtownie Prochwostow.
— Ani tank?
— Ani kartaczownica?…
— Ani maszyna elektryczna? — posypały się zapytania.
— Nie, to jest maszyna tkacka, lecz bardzo dziwnej konstrukcji, — powtórzył inż. Blaufuks, — Chciałbym wiedzieć, kto jest jej wynalazcą?…
Lecz członkowie CIK‘A tak byli przygnębieni tą wiadomością, a zwłaszcza tem, że tyle zabiegów i pieniędzy poszło na marne, że dopiero na powtórne zapytanie odpowiedzieli mu:
— Inżynier Żarycz… ten Polak z Warszawy…
— Ach tak, — rzekł inż. Blaufuks: — to musi być coś bardzo genjalnego…
I z daleko już większem zainteresowaniem przeglądać zaczął poszczególne fragmenty planów.
Przygnębieni członkowie CIK‘a siedzieli w milczeniu, nie przeszkadzając mu zupełnie w tej czynności, a z ust jego, w miarę gdy wnikał w całość wynalazku, wyrywały się oderwane okrzyki:
— Tak… To wspaniałe… To genjalne… To zrobi przewrót… To niebywałe…
Trwało to z godzinę, wreszcie inżynier Blaufuks podniósł głowę, spojrzał na wszystkich z poza okularów błyszczącym wzrokiem i, zapominając zupełnie, gdzie się znajduje, począł szybko mówić po niemiecku:
— Panowie… Ten wynalazek jest genjalny, wspaniały… Wprowadzi on niebywały wprost przewrót w włókiennictwie… Ta maszyna otwiera zupełnie nową erę w przemyśle… To ważniejsze od wszelkich maszyn wojennych…
Słuchali dość obojętnie tych jego zachwytów, nie mogąc jeszcze przyjść do równowagi po zawodzie, ja-