Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/11

Ta strona została przepisana.

obok niego, ostatnim wysiłkiem szarpnęła go i wyrwała z ognistego koliska, utworzonego przez piorun… Wtedy chmura znikła, niebo wyjaśniło się, i dalej przez jasną, świetlistą równinę szli razem… Czuła się przytem przy nim taka mała, słaba, bezsilna.
Obudziła się, gdy już jasne promienie słońca wdzierały się przez okno do jej pokoiku… Z przyległego ogródka dobiegał wesoły świergot ptasząt… Długo rozmyślała nad znaczeniem tego snu, gdy naraz zegar wybił siódmą, czas wstawania do pracy…
Zerwała się i orzeźwiona kąpielą, po skromnym posiłku, podążyła do biura, ciekawa, czy Żarycz będzie z nią dziś mówić o wyjeździć do Polski…

II.

Inż. Żarycz powrócił z fabryki do domu późno i odprawiwszy służącego — murzyna Jacka, udał się do gabinetu, gdzie zasiadłszy przy biurku, zabrał się jak zwykle do przeglądania nadeszłej w ciągu dnia korespondencji, na której ręką Basi widniało zaznaczone słowo „ważna“.
Przed oczami jego jednak wciąż stała rozradowana, promienna twarzyczka panny Basi, — gdy spytał ją, czy chce wrócić do kraju…
Odłożył też na bok stos listów, i zagłębiwszy się w fotelu, pogrążył się w rozmyślaniu…
Myśl powrotu do Polski, którą tak nagle oszołomił pannę Basię, nie była nową… Trwał przy niej już od lat wielu, nieomal od dnia przybycia do Ameryki… Szczególnie zaś uporczywie dręczyła go ona w ciężkich chwilach zmagania się z trudnościami życia, walki o byt, nie opuszczała go jednak i w latach pomyślności, gdy pierwszy dokonany wynalazek otworzył przed nim szerokie horyzonty nietylko już dobrobytu, ale i bogactwa, opierał się jej jednak, bronił się wprost, czekając chwili, gdy dosięgnie określonego celu… O-