Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/118

Ta strona została przepisana.

łały nawet zepsuć szminki, grubą warstwą nałożone… Ubrana była jaskrawo, według ostatniej mody. Weszła pewna siebie, z wyzywającą miną, i odrazu zwróciła się do naczelnika z zapytaniem:
— Dlaczego mnie aresztowano?… ja nic nie zrobiłam!… niech pan każe mnie wypuścić!…
A naczelnik, wskazując jej krzesło, rzeki bardzo uprzejmie:
— Chciałem trochę porozmawiać z panią… Proszę, niech pani usiądzie…
Jednocześnie do gabinetu wsunął się chudy, zgarbiony urzędnik, o twarzy przebiegłej i rozumnej i zasiadłszy przy stojącym na boku stoliku, rozłożył przed sobą arkusz papieru, zabierając się do protokułowania odpowiedzi Różki.
Błyskając z nienawiścią i niepokojem oczyma, zasiadła na krześle, oczekując na zapytania naczelnika.
— Słyszałem, — rzekł ten spokojnym głosem — że pani, panno Róziu, szykuje się do podróży… Chciałbym wiedzieć, gdzie pani się wybiera?…
— Ja nigdzie nie wyjeżdżam, — odrzekła krótko Róźka.
— Nigdzie?… Pocóż zatem kupowała sobie pani walizy i inne rzeczy?
— Ja nic nie kupowałam… Co pan chce odemnie? — z niecierpliwością odrzekła Róźka.
— Nic?… A ja tymczasem wiem, że w ostatnich czasach pani dużo kupowała…
I, wziąwszy do ręki arkusz papieru, zaczął odczytywać długą litanję przedmiotów.
Słuchała tego Róźka ze zmarszczonem czołem, a gdy po skończeniu spytał:
— Skąd pani na to wzięła pieniądze? — odrzekła z gniewem:
— Co panu do tego?.. Moje były…
— Pani?… Niech pani powie szczerze, radzę, gdyż