Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/119

Ta strona została przepisana.

gotów jestem sądzić, że wróciła pani znów do kradzieży…
— Nie, — żachnęła się Róźka — nie kradłam… To wuj mi przysłał z Ameryki, żebym przyjechała do niego…
— A więc miała pani zamiar wyjechać do Ameryki?...
— Tak jest…
— To na podróż zapewne kupowała pani męskie ubrania…
— Nie…
— Na cóż zatem?…
Róźka przez chwilę namyślała się nad odpowiedzią, wreszcie rzekła:
— To wuj mnie prosił… żebym przywiozła…
To w Ameryce nie można dostać ubrania?… Dziwne, — rzekł naczelnik z ironicznym uśmiechem, poczem naraz rzucił zapytanie:
— A niech no pani nam powie, jak się miewa Warjat?…
Zaskoczona tem pytaniem, Róźka zaczerwieniła się pod szminką i odrzekła niepewnie:
— Jaki Warjat?… Ja nie znam żadnego Warjata…
— Panno Róziu, — rzekł naczelnik z uśmiechem: pocóż pani ukrywa przed nami to, co wszyscy dobrze wiedzą, że pani i Warjat kochaliście się… że Warjat, po ostatnim podchodzie u cioci Załkind, wydobył panią z tamtąd i nie puszczał już na ulicę, dając na wszystko…
Róźka, zmieszana, nie wiedziała narazie, co ma odpowiedzieć, tylko powtarzała w kółko:
— Ja nie wiem, co za Warjat… Ja nie znam żadnego Warjata…
Panno Róziu, — rzekł ojcowskim tonem naczelnik: bądźmy szczerzy… Przecież my wiemy dobrze, kto panią zabrał po odbyciu kary z więzienia i z kim pani żyła… Być może, że pani w ostatnich