Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/12

Ta strona została przepisana.

becnie chwila ta nadeszła i postanowił przystąpić do urzeczywistnienia marzeń lat tylu…
Szybko nakreślił na kartce parę wierszy poleceń dla pełnomocnika, który zwykle rano przychodził, i udał się na spoczynek.
Leżąc w łóżku obliczał jeszcze, ile czasu zająć mu może zlikwidowanie wszystkich interesów, bez poniesienia dotkliwszej straty, przyszedł do przekonania, że wystarczy miesiąc, więc szepnąwszy:
— Od dziś za miesiąc na pokładzie parowca do Polski, — zasnął snem mocnym, twardym.
Następnego dnia panna Basia, widziała go tylko przelotnie, natomiast postępowanie jego niewymownie zdumiało wspólników, pełnomocnika i radcę prawnego…
Mister Morgan niemłody już, siwy, o dostojnym wyrazie wygolonej twarzy, aż podskoczył na swoim fotelu, gdy inż. Żarycz oświadczył mu zwykłym spokojnym tonem:
— Mister Morgan wyjeżdżam… W przeciągu miesiąca chcę sprzedać mój udział w fabrykach…
Przez chwilę mister Morgan patrzał na niego wytrzeszczonemi, nie wiele rozumiejącemi oczyma, wreszcie zawołał:
— Co?.. pan wyjeżdża?… teraz, kiedy fabryki doszły do szczytu produkcji?… a kiedy pan wróci?…
— Wyjeżdżam, mister Morgan, nazawsze, nie wrócę już nigdy… — z naciskiem rzekł Żarycz…
— A któż poprowadzi fabryki?… — było pierwszem, pełnem troski i niepokoju zapytaniem mister Morgana.
— Zalewski, Wilson, Smith i inni są tak znakomicie wyszkoleni, że dadzą sobie znakomicie radę bezemnie… Ja muszę jechać!…
— Niech pan jedzie, — rzekł mister Morgan, przekonany stanowczością jego tonu: na dwa — trzy mie-