Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/123

Ta strona została przepisana.

— Ja?… wyjechać?… niech mnie ręka boska broni, jeżeli chciałem wyjechać…
— A te walizy spakowane?… a zakupy, jakie robiła Róźka?… to nie na wyjazd?…
— Jaka Róźka? — z udanem zdumieniem spytał Warjat: ja nie znam żadnej Różki… Nic nie kazałem jej kupować…
— Słuchaj Warjat, — rzekł ostro naczelnik: nie łżyj i nie pogarszaj tem swej sytuacji… Wiem wszystko, gdyż Róźka nam powiedziała… Chcesz, to przeczytam ci jej zeznanie…
Na dany znak urzędnik protokułujący zaczął odczytywać zeznania Różki, a w miarę czytania na twarzy Warjata odbijała się złość i wściekłość bezgraniczna.
Gdy skończono, chciał coś powiedzieć, gdy naraz zadzwonił telefon. Naczelnik wziął słuchawkę i rzekł:
Hallo! Tu naczelnik urzędu śledczego…
W miarę słuchania, na twarzy jego odbijało się zdumienie, poczem, gdy skończono widocznie raport, rzekł:
— Natychmiast przyjeżdżam… Nic nie ruszać…
Złożył słuchawkę na widełkach, a obtarłszy chusteczką pot z czoła, rzekł do Warjata:
— Słuchaj, Warjat, wiemy wszystko i zapieranie się nic ci nie pomoże… Teraz przerwę na czas pewien badanie, namyśl się dobrze, a gdy wrócę, wyznaj wszystko szczerze, wpłynie to na zmniejszenie kary…
Na dany znak wyprowadzono Warjata, wymknął się protokulant, a gdy pozostali sami, naczelnik rzek do inż. Żarycza:
— Zaszedł wypadek, który mojem zdaniem ma związek z naszą sprawą… Muszę jechać natychmiast, może pan zechce mi towarzyszyć…