Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/13

Ta strona została przepisana.

siące, na pół roku, na rok wreszcie, ale niech pan wraca....
— Nie, mister Morgan, — odpowiedział mu spokojnie Żarycz: mówiłem już panu, że wyjeżdżam nazawsze, że nie wrócę już nigdy… chcę osiąść w kraju…
Chwilę namyślał się mister Morgan, wiedząc dobrze z doświadczenia, że niczem nie zdoła odwieść powziętego postanowienia tego genjalnego, lecz upartego Polaka, wreszcie spytał:
— A pański udział w fabrykach…
— I o tem również mówiłem panu, mister Morgan, że chcę go sprzedać…
— Kto go kupi?.. To będzie duża suma pieniędzy…
— Tak, obliczyłem już, — rzekł spokojnie Żarycz: wartość fabryk wraz z patentami na moje wynalazki wynosi 300 miljonów dolarów, mój udział zatem wart jest 100 miljonów, i za tyle go sprzedam…
Mister Morgan aż podskoczył na fotelu.
— Aż tyle?… Kto więc to kupi?… kto ma taką masę pieniędzy?…
— Webster kupi choćby dziś, — odrzekł zimno Żarycz: już parokrotnie proponował mi to…
Na wspomnienie nienawistnego konkurenta, mister Morgan uczuł, że go coś dławić zaczyna, że krew mu uderza do głowy, z trudem też wykrztusił:
— I panby mu sprzedał?…
— O ile pan i Howard nie zdecydujecie się kupić…
Mister Morgan przez chwilę mrugał oczyma, jakby starając się zebrać rozproszone myśli, wreszcie mówić zaczął głosem, którem usiłował nadać ton czuły, serdeczny: — Mister Żarycz… Tyle lat pracowaliśmy razem… Myśmy panu dopomogli do zrobienia majątku, do urzeczywistnienia marzeń pańskich… Bez nas nic by pan nie dokonał, a pan odrazu wyjeżdża z Websterem…