Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/14

Ta strona została przepisana.

Ironiczny uśmiech przewinął się na ustach Żarycza…
— Mister Morgan, — odrzekł: odpowiem panu amerykańskiem zdaniem, które pan i Howard często mi powtarzaliście: w interesach niema sentymentów, a to jest interes, mister Morgan… Mówi pan, że dopomagaliście mi do zdobycia majątku, urzeczywistnienia mych marzeń, odpowiem panu tem samem, że dzięki mej pracy i zrealizowaniu tych moich marzeń, i wy zdobyliście majątek, i to olbrzymi… Sądzę, że jesteśmy skwitowani, tylko że wy chcecie jeszcze powiększać go bez granic, a ja mówię — dość… Chcę już odpocząć, i jeżeli pracować, to tylko dla kraju, dla swoich…
Mister Morgan nic mu już nie odpowiedział na to, przez pewien czas jakby namyślał się nad czemś głęboko, wreszcie rzekł:
— Ale przecież takiej sprawy nie można zadecydować tak odrazu, na poczekaniu....
— To też zostawiam panom tydzień czasu do namysłu, potem zaczynam rokowania z Websterem…
Wstał i podał na pożegnanie rękę Morganowi, lecz ten zatrzymał go jeszcze, mówiąc:
— A pańskie przyszłe wynalazki, mister Żarycz?.. te pan nam wszystkie odstąpi… Zapłacimy dobrze, pan wie…
Nie, mister Morgan, — odrzekł zimno Żarycz: one wszystkie należeć będą do mej Ojczyzny, do Polski…
Uścisnął dłoń zdumionego odrzuceniem hojnej oferty Morgana i wyszedł.
Nie mniej od mister Morgana okazali się zdumionymi pełnomocnik i radca prawny, gdy polecił im zająć się stopniową likwidacją całego swego majątku po za fabrykami, akcji, terenów, domów…
— Sprzedaż ma się odbywać stopniowo, — mówi spokojnie: bez niepotrzebnego zwracania uwagi,