Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/17

Ta strona została przepisana.

Żarycza widywała dość rzadko, tak był pochłonięty przeróżnemi sprawami, wydawał też jej tylko masę poleceń, słuchał treściwej relacji, poczem mknął swym Roll Royc‘em to do fabryki, to do banku, lub na jakąś ważną sesję…
Codzień też odbywał narady z Karskim, który zdawał mu relacje ze swych czynności, odbierał polecenia i instrukcje, co dalej ma czynić…
Dopiero na trzy dni przed oznaczonym terminem Żarycz zwrócił się do Basi, mówiąc:
— Czy pani gotowa?… W czwartek wyruszamy… Kajuty na „Polsce“ są już zamówione…
— Gotowa jestem, — odrzekła Basia spokojnie…
— A pani Marcinowa spakowała już swą chudobę? — spytał żartobliwie.
— Spakowała, — odrzekła, i uśmiechnęła się, wdzięczna mu bezgranicznie, że jednak pamiętał i interesował się sprawami, które ją tylko obchodziły…
— To znakomicie… Karski zajmie się wyekspedjowaniem rzeczy pani… Na okręcie muszą panie być w południe, gdyż o czwartej wyrusza on w drogę…
Nadszedł wreszcie ów dzień upragniony… Panna Basia i Marcinowa odbyły rankiem nabożną pielgrzymkę na cmentarz, na mogiły rodziców Basi i zacnego Marcina, żegnając się z niemi serdecznie na długo, nazawsze może, poczem podążyły do portu, gdzie stał olbrzymi parowiec transatlantycki „Polska“, kursujący stale pod polską banderą między New-Yorkiem a Gdynią…
Na pokładzie zastały tylko Karskiego i Jacka, pilnujących załadowania licznych skrzyń z rzeczami inż. Żarycza pod pokład, szofer zaś kłócił się z załogą, ażeby pyszny Rolls - Royce otrzymał jaknajlepsze miejsce…
Spostrzegłszy je, podbiegł do nich Karski i przywitawszy, poprowadził do przeznaczonych dla nich kajut I klasy. Lecz Basia nie mogła wysiedzieć w