Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/18

Ta strona została przepisana.

wytwornej choć ciasnej kiateczce kajuty i pozostawiwszy Marcinową samą, przy rozpakowywaniu i układaniu rzeczy, wyszła na pokład…
Olbrzymi parowiec napełniał się tłumem odjeżdżających i odprowadzających ich, a wszędzie prawie rozbrzmiewała mowa polska, tak że pokład jego zdawał się być cząstką tej umiłowanej Ojczyzny, której nazwę nosił…
Żarycza długo nie było widać… Zjawił się prawie że przed samym odpłynięciem okrętu, a odprowadzali go Morgan i Howard, dyrektorzy i inżynierzy fabryk, na wybrzeżu zaś stał zwarty tłum robotników, żegnających go szczerze, serdecznie, z żalem, że ich opuszcza… Znać było, że zdobył sobie nietylko szacunek tych ludzi ciężkiej pracy, ale i miłość…
Żarycz żegnał się serdecznie ze wszystkimi, ściskając jednakowo wydelikacone dłonie miljonerów, jak i twarde, pełne odcisków dłonie robotników, a gdy rozległ się sygnał do odjazdu, wbiegł szybko na pokład, gdzie znów czekała go nowa owacja ze strony zgromadzonych na pokładzie rodaków…
Zaryczały syreny, orkiestra okrętowa zagrała hymn amerykański, potem polski, i okręt prując wodę śrubam i powoli oddalać się od brzegu począł…
A wtedy na brzegu wykwitł jakby obłok biały chustek, powiewaniem któremi żegnano odpływających, a głośny okrzyk na cześć Żarycza zagłuszał czasami i dźwięki orkiestry i szum rozbijanych śrubami fal…
Żarycz, otoczony przez swoich towarzyszy, stał na pokładzie dotąd, dopóki wybrzeże nie znikło mu z oczu, poczem spiesznie udał się do kajuty swojej, w której się zamknął na cały wieczór…
Wzruszyło go głęboko to pożegnanie robotników, ta głębia uczucia, jaką mu okazały te proste, dobre serca…
Rzuciwszy się na fotel bujany, siedział pogrążony w myślach, — wszakżeż zamknęła się za nim jedna