Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Chciał jej to powiedzieć, gdy naraz samochód zatrzymał się przed wspaniałym podjazdem hotelu i wnet obskoczyła go liczna służba, by pomóc im przy wysiadaniu i znosić bagaże…
Przez tłum służby przecisnął się jakiś jegomość, młody jeszcze, elegancko ubrany, i kłaniając się uprzejmie Żaryczowi, spytał:
— Czy z panem inżynierem Żaryczem mam zaszczyt?…
— Tak jest, — odrzekł tenże zdziwiony.
— Jestem współpracownikiem „Wrzasku Porannego“ przybyłem specjalnie do Gdyni, ażeby pierwszy przywitać znakomitego rodaka z Ameryki i chciałem prosić o malutki wywiad dla naszego pisma…
Żarycz, który uczuwał dziwnie instyktowny wstręt do prasy, żachnął się, odwrócił i spiesznie wchodząc do hotelu, odrzekł:
— Nic nie wiem… żadnych wywiadów nie udzielam!…
Reporter stał przez chwilę zdekoncertowany, poczem zwrócił się do Karskiego, lecz ten odrzekł śpiesznie:
— Nie mam czasu… pan daruje… muszę śpieszyć.
I znikł za Żaryczem w drzwiach hotelowych… Pozostał mu więc tylko Jack, dźwigający walizy lecz i ten wyszczerzył do niego w uśmiechu białe zęby i rzekł:
— Nie mieć czasu… nie zawracać głowa…
Reporter pozostał sam, z dość głupią miną, przed hotelem…
Przez czas pewien wpatrywał się wytrzeszczonemi oczyma w drzwi hotelowe, poczem z rezygnacją machnął ręką, i podążył do telegrafu, ażeby wysłać depeszę do redakcji o przyjeździe inż. Żarycza.
Tymczasem w apartamentach pierwszego piętra sprawca kłopotów nieszczęsnego reportera, uśmiawszy