Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/27

Ta strona została przepisana.

Wszystkowiedzący reporterzy wnet wywęszyli tę kryjówkę jego, i wnet rozpoczęły się liczne procesje ich do willi na Henrykowie.
Lecz już przy furtce witał ich Karski, który stanowczym tonem oświadczał, że inż. Żarycz nikogo nie przyjmuje i żadnych wywiadów nie udziela. A gdy nalegania stawały się zbyt natarczywemi, wyłaniała się potężna postać Jacka, który, zawinąwszy rękawy i stanąwszy w pozycji bokserskiej, zdradzał niekłamaną chętkę połamania żeber natrętowi. Poza tem z poza ogrodzenia szczerzyły olbrzymie kły i ujadały zawzięcie dwa niezbyt gościnnie usposobione, wielkie dogi…
Odchodzili więc reporterzy jak niepyszni, widząc, że tu nic wskórać nie zdołają.
W pismach jednak mimo to ukazały się nader fantastyczne szczegóły, rzekomo z wywiadu z sekretarzem Żarycza, zaczerpnięte, że biedny Karski chwytał się za głowę, wywołując tem tylko uśmiech na usta inżyniera.
Lecz ogłoszenie przez prasę adresu Żarycza stało się powodem nowej plagi. Oto trzy razy dziennie poczta dostarczała tak olbrzymie ilości listów z całego kraju, że biedna panna Basia nie mogła nadążyć z otwieraniem ich.
I z tem jednak poradził sobie Żarycz. Przyjął jej pomocnicę, polecając tylko zachowywać listy o charakterze urzędowym, pozostałe zaś stróż z pomocnikiem odnosili koszami do kuchni, pod piec, wywołując znów biadania pani Marcinowej, że jej kuchnię do szczętu zapaskudzą…
Patrząc na tę istną powódź listów, Żarycz rzekł z pełnym melancholji uśmiechem do panny Basi i Karskiego:
— Przez te parę lat mej nieobecności w kraju, ludzie nie oduczyli się jednej rzeczy — żebraniny, a nie nauczyli drugiej — pracy… Gdyby zsumować te