Minister skarbu, człowiek jeszcze młody, o energicznym wyrazie twarzy rozumnej i szczerej, siedział przy biurku, pogrążony w pracy, gdy, po uprzedniem zapukaniu, wszedł sekretarz i podając mu bilet wizytowy, rzekł:
— Ten pan, panie ministrze, prosi o przyjęcie.
Spojrzał minister na bilet i ujrzawszy na niem nazwisko
rzekł z ożywieniem:
— Proszę natychmiast!…
Wiedział wszystko o Żaryczu, i interesowało go bardzo, z czem ten miljoner amerykański do niego przychodzić może… Wstał też na przywitanie jego i podając mu rękę rzekł:
— Szczerze rad jestem z poznania pana, panie inżynierze…
Skłonił mu się Żarycz, a zajmując miejsce w fotelu przy biurku, rzekł:
— Panie ministrze, przychodzę w sprawie nader doniosłej dla państwa… że zaś nie chciałbym jej powtarzać dwukrotnie, prosiłbym bardzo o wyjednanie mi audjencji u pana Prezydenta Rzeczypospolitej, na której pragnąłbym gorąco, ażeby był obecny Prezes Rady Ministrów i pan, panie ministrze… Wtedy przedstawię panom mój projekt i od was zależeć będzie przyjęcie go…
— Zaraz tę sprawcę załatwię, — odrzekł minister, poczem porozumiawszy się telefonicznie z obydwoma dostojnikami, uzyskał wyznaczenie audjencji na dzień następny, na godz. 11 rano.
Podziękował mu Żarycz i wyszedł, a minister dłu-