Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/39

Ta strona została przepisana.

strów — przedsiębiorców, prowadzących je, pięciu nikomu nieznanych ludzi, przybyłych widocznie zdaleka, odróżniających się od wszystkich ubiorem, postawą i zachowaniem…
Byli to ludzie w wieku od 30 — 40 lat, wysocy dobrze zbudowani, silni bardzo z wyglądu, wygoleni, o jasnych czuprynach, weseli, wydający rozkazy krótko, lecz wyraźnie, a przytem sami nieraz biorący się do roboty, w której wykazywali wielką sprawność… Mówili po polsku, lecz z jakimś dziwnym akcentem cudzoziemskim, a zapytani o sprawy, nie mające związku z robotą, nigdy nie odpowiadali.
Mieszkali w namiocie, rozpiętym na terytorjum fabrycznem, czekając widocznie na wykończenie budynku mieszkalnego. Byli bardzo czyści, kąpali się codziennie, ubierali się z pewną skromną elegancją, a zapytywany o nich człowiek, posługujący im, nic więcej nad to powiedzieć nie umiał, że byli bardzo weseli, rozmawiając z sobą jakimś niezrozumiałym językiem, że czytali w godzinach wolnych dużo książek i gazet polskich i innych, lub zabawiali się sportem. Chodzili często do teatru lub kina, lecz nie wszyscy razem, gdyż zawsze dwóch pozostawało w domu, jakby na straży…
Właściciela czy też dyrektora tej tajemniczej fabryki nigdy nikt nie widział. Przyjeżdżał tylko od czasu do czasu jakiś młody człowiek, który przywoził plany, odbywał konferencje z przedsiębiorcami budowlanymi i tymi pięcioma tajemniczymi osobnikami i odjeżdżał. Nawet należność za wykonane roboty wypłacał przedsiębiorcom ów młodzieniec czekami na Bank Polski.
Skończono wreszcie roboty. Osadzono w mur potężną żelazną bramę, a sam mur uwieńczono szeregiem żelaznych kolców, broniących dostępu do wnętrza. Wtedy znów ukazały się potężne samochody ciężarowe, zwożące skrzynie, snać z maszynami.