Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/40

Ta strona została przepisana.

Zgłaszało się też wielu robotników, pragnących otrzymać pracę, lecz na bramie wisiała olbrzymia tablica, głosząca, że miejsc żadnym niema, i że nikogo przyjmować się nie będzie…
Znaleźli się jednak śmiałkowie, którzy pukali do furty, lecz wtedy uchylało się w niej okienko, czyjaś ręka wskazywała tablicę, i okienko zamykało się z trzaskiem.
Ta tajemniczość nowej fabryki, a zwłaszcza krążące wieści o bogactwach niezliczonych, kryjących się w jej wnętrzu, zainteresowała również przedstawicieli bractwa, rozmnożonego szczególnie na Ochocie, a pozostającego stale w niezgodzie z siódmem przykazaniem i artykułami Kodeksu Karnego, i pewnej nocy wybrali się oni na wyprawę, ażeby zbadać szczegółowo całą sprawę, wyjaśnić zagadkę i przytem obłowić się cokolwiek…
Korzystając z ciemności nocy bezksiężycowej, zaopatrzeni w latarki elektryczne i wszelkie narzędzia swojego fachu, zarzuciwszy na szczyt muru drabinki sznurowe, które z łatwością można było przełożyć na drugą stronę, wspięli się na mur i tu naraz… rozpoczęła się tragedja…
Oto w chwili, gdy dotknęli kolców, wieńczących szczyt muru, ażeby przesadzić go, poczuli naraz jakieś dziwne, zagadkowe uderzenie, jakby potężną pałką, uderzenie, sprawiające wrażenie gruchotania kości, a jednocześnie ostry ból przeszył ich ciało, co zaś najważniejsze nie mogli zupełnie oderwać rąk od muru, jakby przykuci do niego.
Nieludzki wprost ryk wydarł się z ich piersi… Niezważali już na nic, zapomnieli wprost o grożącem im niebezpieczeństwie na wypadek zjawienia się policji, nie straszną im była obawa więzienia… Woleli to, niż ten ból straszliwy, niż to przymusowe, bez możności wyzwolenia się, przykucie do szczytu muru.