Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/42

Ta strona została przepisana.

— A róbcie co chcecie, do cholery ciężkiej, — burknął Franek: złapaliście nas, djabli… Wołajcie policji…
„Amerykanie“ naradzali się znów w obcym języku, poczem starszy z nich rzekł:
— Nie, nie będziemy wołać policji, bo po co robić kram… Rozprawimy się z wami po naszemu, po amerykańsku, ażebyście na przyszłość zaniechali podobnych wypraw i dziesiątemu zapowiedzieli, żeby nie odważał się…
I podczas gdy dwaj trzymali oprychów w szachu grozą wymierzonych luf rewolwerowych, dwaj inni jednego za drugim z nich rozciągali na ziemi, a piąty bił szpicrutą z całej mocy, powtarzając:
— A nie kradnij!.. Pracuj, a nie kradnij!…
Po ukończeniu tej bezkrwawej egzekucji, wyczerpanych walką z prądem elektrycznym na szczycie muru, oraz bastonadą opryszków, w asyście ujadających psów, odprowadzono do furty i wyrzucano za nią, przykładając na pożegnanie, na pamiątkę, po parę uderzeń batem…
Po tak niegościnnem przyjęciu, uciekali, ile im tylko sił starczyło, przysięgając jednocześnie uroczystą pomstę tym „amerykanom“, a zarazem ślubując w głębi duszy, że nikomu o tem zajściu opowiadać nie będą… Mimo to jednak wieść o tem rozeszła się szeroko nie tylko po całej Ochocie, ale i po Warszawie, budząc w pierwszym rzędzie zaciekawienie reporterów.
Urządzili wyprawę do tajemniczej fabryki, lecz spotkawszy tam nader nieuprzejme przyjęcie, odejść z kwitkiem od zamkniętej bramy musieli, a nie mając żadnych konsekwentnych i realnych danych, poprzestać musieli na tem, co im bujna fantazja dyktowała…
Przy tej sposobności, wiążąc fakty jedne z dru-