Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/47

Ta strona została przepisana.

— Zabić?!.. Teraz, gdy wszystko to już się stało?.. Nie uważam za odpowiednie… Korzyści by nam żadnej nie przyniosło, a przeciwnie, wywołałoby gniew straszliwy polaków, któryby w pierwszem rzędzie obrócił się przeciwko nam i więcej szkody niż pożytku przyniósł…
— Racja! racja!.. — rozległy się pojedyńcze głosy, aprobując jego oświadczenie.
Lecz stanęło przed nimi znów pytanie: co robić?…
Milczeli wszyscy, jakby szukając odpowiedzi na to pytanie, wreszcie zabrał głos szef wywiadu, towarzysz Gordin, i rzekł:
— Polacy się teraz radują.. Są oni w tej chwili podobni do ludzi, przed którymi postawiono dzban pełen słodkiego miodu. Naszą rzeczą będzie im ten dzban zatruć, uczynić gorzkim, ażeby całą tę ich radość zepsuć.
— Ale jak? — rozlegały się zapytania.
— Bardzo prosto… Wszakżeż jeszcze nie wszyscy nasi barankowie przeszli do obozu burżuazyjnego socjal-ugody i zdrady… Wszak wielu jeszcze z pośród nich, zwłaszcza ci, którzy przy nowym porządku marzyli o pozostaniu komisarzami, pozostało nam wiernymi… Wierność tą należy podtrzymać przy pomocy pieniędzy… Na to każdy pójdzie… Mówicie, że strajki się nie udają, że masy robotnicze występują przeciwko nim… Dobrze… Zaprzestańmy strajków zorganizowanych. Ale natomiast twórzmy strajki przymusowe… Niech się w fabrykach psują maszyny… Niech wybuchają pożary… Niech w kopalniach wystąpią wybuchy jeden za drugim… Wtedy, gdy przymusowo stawać zacznie przemysł, gdy powstaną nowe rzesze bezrobtnych, wśród których szerzenie niezadowolenia naszą będzie rzeczą, popsujemy znacznie interesy tych Polaczków i pozyskamy nowe zastępy towarzyszów… Będzie to Polskę drogo kosztować, może całą pożyczkę tego Żarycza, lecz na tem zarobimy tylko my…