Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Skończył mówić, a w sali rozbrzmiały oklaski i okrzyki:
— Znakomicie!… to jest jedyny pomysł!… Tak trzeba zrobić!…
A Gordin, rad z wrażenia, jakie swoim projektem wywołał, kłaniał się na wszystkie strony, jak baletnica, wykrzywiając w uśmiechu swą twarz złośliwego satyra.
Gdy się uciszyło, Zielonogrskij rzekł:
— Tak, projekt ten jest znakomity i wykonaniem jego zajmą się miejscowi towarzysze, pod kierownictwem towarzysza Gordina… Zgoda?…
Skłonił się Gordin, na znak, że mandat ten przyjmuje, a pozostali słowem: tak! — wyrazili swą zgodę…
— Gdy załatwiliśmy tą sprawę, — ciągnął po przerwie Zielonogorskij: — pozostaje nam jeszcze zastanowić się, co zrobić z tym Żaryczem… Pozostaje on w Polsce i swemi wynalazkami dużo jeszcze szkody wyrządzić nam może… Musimy pomyśleć nad tem, jak go unieszkodliwić bez potrzeby zabijania…
— Żarycz nie myśli przerwać swej działalności i pracy, — odezwał się milczący do czasu tego towarzysz Bernak, jeden z przywódców Komunistycznej Partji Polski: ta fabryka, którą zbudowano na Ochocie, a która wywołała takie zaciekawienie, to jego. Mieszka on tam z tymi amerykanami i montują maszyny, ażeby puścić je w ruch…
— A co oni tam wyrabiać będą? — zapytał jeden z uczestników narady.
— Niewiadomo… O ile jednak wnioskować można, Żarycz ma tam zamiar dokonywać w dalszym ciągu swoje wynalazki… Lecz wszystko to otoczone jest taką tajemnicą, że nawet prasa nic nie wie…
— Trzeba się jednak będzie tam dostać i śledzić każdy krok Żarycza.