Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/51

Ta strona została przepisana.

miała ani chwili czasu na próżnowanie. Codziennie pisała całe stosy listów do fabryk krajowych i zagranicznych z zamówieniami na maszyny i ich części, nagląc o pośpiech, kładąc szczególny nacisk na terminową dostawę…
A wieczorami i nocami, gdy wszyscy w willi spoczywali we śnie, Żarycz w ciszy swego gabinetu kreślił plany nowych wynalazków, obmyślał je, tworzył…
Lecz nieraz przychodziły na niego chwile, że z rąk jego wypadał cyrkiel, ołówek lub pióro, i zagłębiony w fotelu, z przymkniętemi oczyma, tonął w myślach… Od czasu do czasu bolesny skurcz przebiegał po jego twarzy…
Przed oczyma jego stawało wspomnienie straszliwej tragedji, jaką przeżył przed laty…
Był to rok 1920, w czasie gdy nawała bolszewicka parła na Polskę, pragnąc jej swoją niewolę narzucić…
Narzeczona jego, Hanka Czerska, jedna z pierwszych wstąpiła do służby sanitarnej, z całem poświęceniem oddając się pielęgnowaniu rannych, i to nie w szpitalach stolicy, lecz na najbardziej niebezpiecznych placówkach, na pozycjach frontowych…
W czasie gwałtownego cofania się wojsk polskich, hordy bolszewickie zagarnęły szpital, w którym pracowała, i wszystkich, zarówno rannych, jak lekarzy i sanitarjuszki, wymordowały…
Trzeba trafu, iż następnego dnia oddział, którym dowodził kapitan Żarycz, wyparł bolszewików z tej miejscowości i odnalazł ofiary potwornego mordu…
Na widok ohydnie zamordowanej i pokaleczonej umiłowanej istoty, kapitan Żarycz nie wyrzekł ani słowa, jakby skamieniał z bólu… Pogrzebał jej zwłoki, sam zaś rzucił się w wir walki, tępiąc z zapamiętaniem, bezlitośnie hordy bolszewików, szukając wprost śmierci…