Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/54

Ta strona została przepisana.

Plac cały, zarówno jak i fabrykę, oświetlały lampy łukowe, zawieszone na wysokich słupach.
Ukończono zwożenie maszyn i materjałów, zamknęła się brama za ostatnim samochodem, i na olbrzymim terenie „twierdzy“ zapanowała cisza, i tylko płonące nocą światła świadczyły o przebywaniu tamże istot żyjących…
Martwa od zewnątrz „twierdza inż. Żarycza“ kipiała wewnątrz życiem, życiem czynu i pracy.
W głównym budynku ustawiano maszyny i przeprowadzano instalacje, posługując się przytem dźwigami elektrycznymi. Robota szła składnie i żwawo, a pięciu pracowników mnożyło zda się, wykonywujac pracę, jakiej na pozór nie poradziłoby kilkudziesięciu.
Inż. Żarycz kierował sam wszystkiem, cały kłopot innych spraw złożywszy na barki Karskiego, panny Basi i radcy prawnego. Czynnie pomagał pracownikom swoim, przejęty tylko myślą o jaknajprędszem przystąpieniu do zrealizowania twórczych pomysłów.
A nocami, tak jak w Mokotowie, przesiadywał nad rysunkami nowych wynalazków, kreśląc, obliczając, zmagając się z napotykanemi trudnościami i zwycięzko je pokonywując.
Tak był zapracowany, że Karski z trudem uzyskać potrafił pół godziny czasu na przedstawienie ważniejszych spraw i uzyskanie podpisów.
A spraw tych było bardzo dużo… Biedny też Karski ślęczał nad niemi, od rana jeżdżąc od ministerstwa do ministerstwa, to znów godzinami całemi przesiadując u radcy prawnego, z którym prowadził ważne narady.
Prócz tego poczta codziennie przynosiła stosy listów, gdyż ludzie, dowiedziawszy się o miejscu pobytu Żarycza i tam zasypywali go listami.
Większość olbrzymia z nich jednak, tak jak przedtem, szła do pieca, gdyż, jak zwykle, zawierały prośby