Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/70

Ta strona została przepisana.

posuwać w dowolnej szybkości wśród obłoków najbardziej trujących gazów, bez obawy, że załoga ulegnie zatruciu, przytem kierunek można im nadawać dowolny, z odległości kilkunastu nawet kilometrów. Ukryty w nich motor specjalnej konstrukcji, poruszają fale elektryczne radjowe… One też w ruch wprawiają i mechanizm kaiabinów maszynowych… Przed natarciem większej ilości takich żółwi nie ostoi się żaden front.... Oddaję je też na obronę granic Rzeczypospolitej…
— Dziękuję panu, panie inżynierze, — rzekł Prezydent: w imieniu Polski, za ten dar wprost bez ceny i o przyjecie go proszę pana ministra spraw wojskowych.....
— Panie inżynierze, w imieniu armji i ja składam ci gorące podziękowanie, lecz proszę, powiedz, czy wrodzy nie będą mogli unieszkodliwić w jaki sposób tych maszynek? — rzekł minister spraw wojskowych: wszak okrywa je tak cienki pancerz…
— Proszę, niech pan spróbuje, generale, — rzekł z uśmiechem Żarycz, podając mu karabin.
Na jego znak jeden z żółwio-tanków popełznął w głąb podwórza, a minister począł strzelać do niego — Po wystrzelaniu kilkunastu naboi, wszyscy stwierdzili, iż na pancerzu żółwia pozostały tylko lekkie zadrapania.
— A może teraz pan generał spróbuje tem, — rzekł Żarycz, podając granat ręczny, który mu przyniósł jeden z mechaników.
Cofnęli się wszyscy, a granat ujął generał, dowódca wojsk inżynieryjnych, i, odsunąwszy zapalnik, rzucił z rozmachem w tank…
Rozległ się przeraźliwy huk, skorupy granatu, zmieszane z ziemią, rozprysły się wokoło, a gdy dym opadł, podbiegli wszyscy do żółwio-tanka, który stał nietknięty, a nawet pancerz na nim się nie wygiął.