Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/74

Ta strona została przepisana.

ka… A potem to było słychać trochę tak, jakby samochody jechały, trochę jakby stare żelastwo brzęczało, potem znów strzelało, tak jakby z karabinów maszynowych, potem znów jak ze zwykłych… A potem znów było cicho, aż wreszcie huknęło tak, jakby ktoś bombę rzucił, a potem znów cicho… i znów huk… Aj, aj… jaki to był huk!…
W czasie opowiadania towarzysza Abrama towarzysz Antoni przytakiwał tylko, a gdy ten skończył, rzekł.
— Towarzysz Abram dobrze mówi… to musiała nawet być bomba, bo ja, stojąc dalej, widziałem nad murem jakby się dym uniósł…
Słuchając relacji swych współpracowników, tow. Gordin rozważał całą sprawę szczegółowo, starając się drogą zestaowień i przypuszczeń przeniknąć tajemnicę twierdzy, tajemnicę tak ważną, tak doniosłą nie tyle dla niego, ile dla jego mocodawców…
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że za tym potężnym murem tajemniczym dokonywano prób z wynalazkiem wielkiej doniosłości, wynalazkiem o charakterze wojennym, który służyć miał do wzmocnienia potęgi armji polskiej, a wymierzony był przeciwko sąsiednim mocarstwom…
Zdobycie tej tajemnicy nie tylko by oddało im przysługę bezgraniczną, ale i jemu przyniosło sowitą nagrodę, za którą mógłby użyć życia dowoli…
Ale jak to dokonać?… O przedostaniu się do „twierdzy“, ażeby wykraść plany, nie można nawet było i marzyć…
— Czyś, towarzyszu, próbował kiedy dostać się tam do środka? — spytał nagle Antoniego.
— Ojoj, ile razy, — odrzekł tenże: i to chodziłem jako robotnik, to niby jako posłaniec z listem, to znów do naprawy wodociągów, lecz za każdym razem ten drab, co siedzi przy bramie, odprawiał mnie z niczem, mówiąc, że robotników nie potrzebują, to