Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/76

Ta strona została przepisana.

wszedł do jednego z licznych w tych stronach szynków…
Zasiadł w kącie przy stoliku, a gdy podszedł do mego gospodarz, zażądał głośno piwa, poczem cicho w żargonie spytał:
— Czy Warjat już był?
— Nie jeszcze, — odrzekł szeptem gospodarz: ale będzie niedługo…
Siedział tow. Gordin przy stoliku, popijając piwo i bacznie wpatrując się w drzwi, przez które co chwila wchodzili i wychodzili stali bywalcy szynku, dobrzy znajomi gospodarza, z którym zamieniali przeróżne tajemnicze, szeptem wymawiane zdania…
Były to typy przeróżnorodne, przeważnie kryminalne zbieranina najostatniejszych mętów stolicy, stali bywalcy więzień, które albo dopiero co opuścili, albo na progu których stali… Byli to złodzieje, kasiarze, sutenerzy, ludzie o przeróżnych specjalnościach, których określenie li tylko w kodeksie karnym znaleźć można, typy o spojrzeniu przebiegłem, badawczem, lecz i zuchwałem zarazem, ważący się na wszystko, napozór spokojni, lecz trzymający w pogotowiu w ukryciu broń, nóż lub rewolwer… Ludzie, dla których zabicie kogoś stanowiło rzecz zwykłą, tworzący potężny a tajemniczy związek, solidarnie przeciwstawiający się istniejącemu porządkowi rzeczy, a wrogo występujący przeciwko wszystkiemu, co tylko z prawem łączność mieć mogło…
Byli to przeważnie żydzi, choć trafiali się dość często i chrześcijanie, odznaczający się zuchwalszem spojrzeniem, śmielszymi ruchami…
Zamieniali między sobą urywane, szeptem rzucane zdania, oglądając się ostrożnie w koło, czy ich kto nie podsłuchuje, i rozchodzili się, jakby nigdy nic… A przecież te zdania nieraz wielce ważne były, gdyż decydowały albo o mieniu czyjemś, albo o życiu nawet…