Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/79

Ta strona została przepisana.

Gordin wymierzał coś długo, wyliczał, a wreszcie skończywszy, rzekł do przypatrującej się jego robocie żony:
— Wiesz, Nadiu, jeżeli powiedzie mi się to, co zamierzyłem, to za trzy miesiące będziemy bardzo bogaci…
— No i co? — spytała ta: wrócimy do Rosji?…
— O nie, — odrzekł Gordin: wyjedziemy zagranicę… najlepiej do Anglji lub Włoch i tam będziemy żyć spokojni i szczęśliwi…
Tejże jeszcze nocy inżynier Gordm z swą piękną żoną bawił się znakomicie w jednej z najwytworniejszych nocnych restauracji stolicy, rzucając pieniądze, pijać szampana, tańcząc, przewyższając w burżujstwie wszystkich tych, których, jako komunista, był w rogiem zaprzysięgłym…
A następnego dnia, o godz. 8 wieczorem, w skromnem ubraniu, ucharakteryzowany na podrzędnego subjekta handlowego, wszedł do jednego z domów na krańcach ulicy Pańskiej, gdzie na trzeciem piętrze brudnych zaśmieconych schodów znikł w drzwiach ubogiego, jednopokojowego mieszkania. Przywitał go tam uniżenie młody, chudy żyd, o twarzy fanatyka, którego zapytał:
— Co słychać?… Jest co nowego?…
— Źle słychać, — odrzekł mu tenże: robotnicy coraz bardziej nie chcą naszych słuchać… Wczoraj na masówce u Lilpopa pobili paru naszych… Coraz bardziej idą w niewolę burżuazji… Już teraz nie wiem, czybyśmy parę tysięcy zebrali… Nawet nasze żydki, od czasu jak magistrat dla nich domy buduje, zaczynają się buntować… Nie chcą nawet słuchać o Leninie, mówią, że teraz, jak nie są głodni i mają dach nad głową, to nie jest tak źle… Oj, coraz gorzej… żeby tego Żarycza cholera… — No, no, nie martwcie się, towarzyszu Szymonie… będzie lepiej… I na tego Żarycza przyjdzie ko-