Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/8

Ta strona została przepisana.

— Marcinowo, jestem szczęśliwa!… jestem szczęśliwa!....
Marcinowa spojrzała na nią ze zdumieniem, poczem, poprawiając przekrzywiony czepiec, spytała: Ola boga!… a co to Basiunia wyprawia!.... o mały włos mnie nie udusiła… A z czego to Basiunia jest tak a szczęśliwa?...
— Jadę do Polski!… do kraju!.. do swoich!.. — wołała w porywie radości Basia…
Marcinowa aż przysiadła na krześle z nadmiaru wrażenia…
A któż to Basi powiedział, że jedzie do Polski? — spytała.
— Pan Żarycz!…
To już wzbudziło w Marcinowej większe zaufanie.
— A na długo?…
— Nazawsze…
Tu znów zachwiała się wiara Marcinowej w równowagę umysłową wychowanki, więc nieufnie spytała:
— A z kimże to Basiunia jedzie?…
— Z panem Żaryczem… sam powiedział… A co on powie, to święte…
Przekonanie to podzielała w zupełności i Marcinowa, i nic jej teraz zachwiać nie mogło w przekonaniu, że Basia pojedzie do Polski nazawsze, napewno…
Lecz w tem naraz wspomniała na swe osierocenie, na to, że opuści ją ta jedyna istota, którą ukochała gorąco i szczerze, i z oczu jej popłynęły gęste łzy, a olbrzymia postać zatrzęsła się od wewnętrznych łkań. Spostrzegła te łzy Basia, i wnet cała jej radość przygasła, znikła, i patrząc z bólem na płaczącą opiekunkę, spytała cicho:
— Czego Marcinowa płacze?
— To nic, to nic, dziecino, — odrzekła Marcino-