dane w jedną całość, przybierały kształt wielce napozór skomplikowanej, a jednocześnie i bardzo prostej w konstrukcji maszyny…
Montowaniem maszyny zajmował się sam Żarycz, posługując się przytem całym szeregiem precyzyjnych narzędzi, a tajemnica maszyny była tak ściśle dochowaną, że najbliżsi nawet pomocnicy jego, z odrabianych według rysunków pojedyńczych jej części nie mogli nawet odgadnąć jej celu i przeznaczenia…
W miarę kończenia dzieła, gorączka twórcza Żarycza wzrastała, nie opuszczał prawie że na chwile swej pracowni, a niejednokrotnie dostarczony mu tam posiłek powracał nietknięty, ku wielkiemu zmartwieniu poczciwego Jacka, jak i zacnej pani Marcinowej, która i na Wiktorynie zajmowała się gospodarstwem, oraz cichemu smutkowi panny Basi.
Jack całe tragedje wyprawiał, zanim skłonić zdołał swego pana do przełknięcia czegokolwiek, a pani Maicinowa aż odprawiała nowenny, żeby tylko zacne panisko nie zagłodziło się…
Trwało to prawie że trzy miesiące, aż wreszcie dnia pewnego z poza szczelnie zamkniętych drzwi pracowni dobiegło jakieś ciche warczenie, jakby szmer maszyny w pełnym ruchu… Szmer ten, z małemi przerwami, trwał dzień cały, a nasłuchującym go z naprężeniem mieszkańcom „twierdzy“, stopniowo ciężar osuwał się z serca, piersi lżej oddychały, a oczy poczynały błyszczeć radością…
Wynalazek był dokonany, maszyna, jak z odgłosów wnioskować mogli, szła znakomicie, bez przerw, a zatem inż. Żarycz miał wrócić do nich, na pewien czas przynajmniej, dopóki nie przyjdzie nań natchnienie nowego wynalazku…
Dzień cały jeszcze trwało to oczekiwanie, aż w reszcie pod wieczór zamknięte szczelnie drzwi pracowni otworzyły się i wyszedł z nich inż. Żarycz, z twa-
Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/83
Ta strona została przepisana.