Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/85

Ta strona została przepisana.

Panna Basia stała spłonioną, z opuszczonemi oczyma, nie wiedząc zupełnie co zrobić z sobą…
Zdziwiony jej milczeniem oraz zachowaniem, profesor spojrzał na Żarycza, a widząc na twarzy jego wyraz zdumienia zrozumiał, że tu się święci coś niezwykłego i rzekł:
— To kolega nie wie, że pani studjuje mechanikę i należy do najzdolniejszych studentek…
Żarycz naprawdę czuł, że nic nie wie.. Prawda, przypominał sobie niewyraźnie, że przed rokiem panna Basia prosiła go o pozwolenie na odbywanie wyższych studji, na co chętnie się zgodził, lecz przypuszczał, że to będzie filozofja, historja, prawo, wreszcie medycyna, lecz skąd mechanika?…
Spojrzał na nią, a widząc jej bezgraniczne zmiezanie, nie chcąc go jeszcze powiększać, odrzekł spiesznie:
— Wiem o tem… I szczerze jestem wdzięczny panu profesorowi za taką opinję o mojej współpracowniczce, a wkrótce przyszłej koleżance…
Poczem, chcąc przerwać tę niemiłą, jak sadził, dla panny Basi scenę, rzekł:
— Pozwoli teraz pan, profesorze, do mojej pracowni, gdzie mu zademonstruję model nowej maszyny, — poczem, zwracając się do panny Basi, dodał z uśmiechem:
— I koleżankę poproszę, ażeby zechciała być przytem obecną, i wypowiedziała swoje zdanie o niej…
Udali się do pracowni, a Żarycz przelotnie spostrzegł pełne wdzięczności spojrzenie panny Basi, które przyznać należy, nie było mu wcale niemiłem…
W wielkiej sali pracowni, w której byli już zgromadzeni wszyscy pomocnicy Żarycza stała wielka, tajemnicza maszyna, o skomplikowanej konstrukcji. Wprowadziwszy profesora i pannę Basię, Żarycz rzekł:
— Panie profesorze… Panu zawdzięczam w pier-