Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/88

Ta strona została przepisana.

nich wyczytał, że zgadzają się z wywodami profesora.
Ażeby jednak upewnić się co do tego, zwrócił się do najstarszego z pomocników i spytał:
— A pan, panie Kacprzak, co powie na to?…
— Ja, panie inżynierze, w zupełności zgadzam się z panem profesorem… Maszyna jest genjalna, przyniosłaby wielkie usługi ludzkości, lecz dla nas, robociarzy, jest wrogiem… Niech ją tylko dostaną fabrykanci, a zaraz tysiące braci naszej pójdą na bruk, na nędzę i poniewierkę… Dobro jednych, okupione będzie nieszczęściem drugich, i ja, na mój głupi rozum biorąc, myślę, że lepiej wyrzec się dobra jednych, aniżeli pogrążać w nędzy drugich… Pan profesor ma rację… Zawcześnie jeszcze na taki wynalazek… Trzeba przedtem tak wszystkie, sprawy na tym świecie uregulować, ażeby nikt na tem nieucierpiał… A do tego jeszcze daleko…
— Cóż więc mam uczynić? — spytał Żarycz, zwracając się do profesora, i pozostałych: czy mam zniszczyć maszynę?…
Odpowiedzią było mu milczenie, długie, głuche, aż przykre milczenie, które naraz przerwał przejmujący okrzyk:
— Nie!.. Nigdy!… Nigdy!… Tego robić nie wolno!…
To wołała panna Basia…
Zwrócił na nią pytające spojrzenie Żarycz, a ona zaczerwieniona, zawstydzona, z opuszczonemi oczyma, jąkać poczęła:
— Nie wolno… niszczyć dzieła… które kiedyś… dla ludzkości dobrodziejstwem będzie… Niech czeka… nadejdzie czas…
— Tak, — przyświadczył profesor: pani ma słuszność… Nie wolno tego robić… Niech maszyna stoi i czeka stosownej chwili.. Przyjdzie przecież ten czas, gdy będzie ją można bez szkody zastosować… Musi