Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/89

Ta strona została przepisana.

pan tylko, inżynierze, strzedz jej planów bardzo, ażeby tajemnicy tej nie wykradziono, gdyż wtedy stać się mogą one, bez winy pana, powodem nieszczęć…
— Zaraz jutro przystąpię do rozebrania jej na części i trzymać je będę w pewnem i bezpiecznem miejscu… Plany zaś jutro od rana złożę w pancernym skarbcu banku, skąd ich wydobyć bez mej zgody nikt nie będzie mógł…
Wyszli z pracowni, a na twarzy Żarycza odbił się wyraz smutku i jakby zniechęcenia… Mimo iż podzielał w zupełności wywody profesora, żal mu było dzieła, w które włożył tyle pracy, tyle własnego ja…
Po krótkiej rozmowie z profesorem, rozstali się, i Żarycz, pomimo olbrzymiego zmęczenia, wrócił jeszcze do pracowni, długi czas z miłością we wzroku, jak by ukochanemu dziecięciu, przyglądał się maszynie, poczem z westchnieniem zamknął wszystkie drzwi starannie, plany schował do potężnej kasy ogniotrwałej, stojącej tamże, i udał się do siebie…
W gabinecie oczekiwała na niego panna Basia z korespondencją bieżącą…
Podpisał ją szybko, poczem, patrząc badawczo na nią, rzekł:
— Dziękuję pani za gorącą obronę mojej maszyny…
— Uczyniłam to, gdyż przekonaniem mojem jest, że maszyna ta wielkie przysługi odda ludzkości, — odrzekła mu spokojnie.
— Jednocześnie zaś, — ciągnął dalej Żarycz: mam do pani wielki żal…
— O co? — spytała zdziwiona panna Basia.
— Że nie powiedziała mi nic pani o tem, że studjuje na politechnice mechanikę…
— Zbyt pan był zajęty, ażebym trudziła go jeszcze niemi osobistemi sprawami, — odrzekła spłoniona…
— Ale dlaczegóż wybrała pani mechanikę?… Przecież to bardzo trudny przedmiot…, — dopytywał się.