Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/9

Ta strona została przepisana.

wa, ocierając spiesznie łzy i starając się zapanować nad płaczem: tylko gdy pomyślałam, że jak Basiunia pojedzie, to zostanę znów sama, tak strasznie sama, to…
Tu machnęła z rozpaczą ręką i znów ocierać zaczęła gwałtow nie łzy, cisnące się do oczu…
Basia stanęła na chwilę zamyślona. W radości swej nie pomyślała nawet, że wyjazd jej zrani tą dobrą, prostą, lecz kochającą ją gorąco istotę… Co robić?… I naraz błysnęła jej myśl… Tuląc się do Marcinowej i całując ją serdecznie, rzekła:
— Ależ Marcinowo, to Marcinowa myśli, żebym ja bez niej pojechała?… A cóżbym ja w Polsce bez Marcinowej robiła?… Jakbym sobie dała sama radę?.. Marcinowa musi ze mną jechać… Mam uskładanych pieniędzy tyle, że wystarczy na podróż nie tylko dla nas obydwóch, ale i na zagospodarowanie się…
W miarę jej słów rozjaśniała się twarz starej Marcinowej, promieniała, aż wreszcie wykwitł na niej uśmiech radosny…
— Naprawdę, Basiuniu, weźmie mnie Basiunia z sobą? — spytała z niedowierzaniem: a toż i ja tam, w kraju, mogę się jeszcze do czegoś przydać… mogę do służby iść… oho, nie będę darmo jeść chleba Basiuni!…
Po chwili jednak jakby ciemne chmury zaciągnęły jej radość, poczęła pociągać nosem i głosem, tamowanym przez łzy, wyrzekła:
— Mój Boże, a to ci by się mój Marcin, biedaczysko, ucieszył… Wciąż, aż do samego skonania, tą Polskę wspominał… A teraz biedak zostanie sam…
Na te słowa sposępniała twarz Basi, w oczach jej zakręciły się łzy, ucałowała jeszcze raz Marcinowa i spiesznie wyszła do swego pokoiku, zamykając za sobą drzwi starannie.
Marcinowa westchnęła sobie raz jeszcze, obtarła łzy i poszła do kuchni, wiedząc dobrze, że w takich