Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/90

Ta strona została przepisana.

— Dlatego, że mnie najbardziej zajmuje, — odrzekła krótko, poczem wstała, ażeby wyjść z gabinetu…
Głowa jej płonęła, na ustach rwały się słowa: dlatego, ażeby stanąć przy boku twoim, jako pomocnica, ażeby część trudu twego wziąć na barki moje, — lecz wiedziała, że tego powiedzieć nie może, że nie wolno…
Żarycz nic nie rzekł na jej odpowiedź, tylko na pożegnanie uścisnął jej rączkę mocniej niż zwykle…
Zaczynał się domyślać wielu rzeczy, i westchnienie jakby żalu wydarło mu się mimowoli z piersi…
Tego wieczoru nie miał zwykłej konferencji z Karskim i wcześnie udał się na spoczynek…
Lecz nocy tej długo nie mógł usnąć, rozmyślając nad wielu sprawami… Przed oczami jego wciąż stała śliczna, spłoniona twarzyczka panny Basi, przesłaniając sobą widok nietylko maszyny, ale i tej ukochanej, której obraz od tak dawna w sercu swem nosił… Późno bardzo, po północy, twardy, męczący sen, zamknął mu wreszcie oczy…

XIV.

Następnego dnia inż. Żarycz obudził się późno, prawie że przed południem, i po lekkiem śniadaniu udał się do pracowni, ażeby przy pomocy robotników przystąpić do rozbiórki maszyny.
Zaledwie jednak przestąpił próg, z ust jego wydarł się okrzyk przerażenia i zdumienia…
Na samym środku widniał wielki otwór, wybity w podłodze, a olbrzymia kasa pancerna stała rozbita…
Podbiegł do niej i z przerażeniem stwierdził, że plany maszyny z niej znikły.
Na krzyk jego zbiegli się pomocnicy i stanęli nieruchomi, patrząc z przestrachem na spustoszenie w