Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/92

Ta strona została przepisana.

— Łopaty! — zawołał naczelnik urzędu śledczego, a gdy po pewnym czasie przyniesiono je, polecił wywiadowcom usuwać przeszkodę, sam zaś z inżynierem Żaryczem i komendantem policji, zabrawszy paru wywiadowców, wyszedł z korytarza, poczem na podstawie obserwacji ustaliwszy kierunek korytarza, wskazał na stojący w odległości jakichciś czterdziestu metrów mały, parterowy domek, otoczony parkanem, rzekł krótko:
— Z tego domu kasiarze zaczęli swą robotę…
Zatelefonował o przysłanie większej ilości policji, poczem jeszcze raz obejrzawszy rozbitą kasę, zwrócił się do jednego ze starszych wywiadowców i spytał:
— Cóż pan sądzi, panie Musiał, czyja to może być robota?…
— Według wszelkich danych myślę, że tu musiał Warjat rękę przyłożyć… Wszystko wskazuje na jego robotę…
— I ja tak sądzę, — przyświadczył krótko naczelnik.
A gdy przybył większy zastęp policji, wydał polecenie otoczenia ze wszech stron małego domku i nieprzepuszczalna nikogo, sam zaś z inżynierem Żaryczem, komendantem i dwoma wywiadowcami, udał się wprost do owego domu i gdy brama okazała się zamkniętą, zakołatał do niej mocno…
Nikt jednak się nie zjawiał, ażeby ją otworzyć, wtedy wyłamano ją siłą i wszyscy z rewolwerami w ręku weszli do środka.
Na obszernym dziedzińcu, na którym stała ustawiona cegła i leżały rozrzucone deski i belki, nie znaleziono nikogo. Na rozkaz naczelnika policja rozpoczęła skrzętne poszukiwania. Drzwi domu również zastano zamknięte na moc, na potężne sztaby i zamki, a gdy je odbito, wkroczono do wnętrza…
Dom okazał się również pustym, jak i podwórze,