Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/10

Ta strona została przepisana.

czem znaczna większość oświadczyła, że nic nie wie, polecał wywiadowcom zwalniać ich…
Skończono szybko z gośćmi, poczem przystąpiono do badania służby. Na polecenie naczelnika pierwszy miał być badany kelner, który usługiwał zabitemu… Wszedł starszy już człowiek, o uczciwym wyrazie wylęknionej twarzy, i po spisaniu personaljów, mówić zaczął:
— Nieboszczyk przyszedł przed północą z żoną, i zająwszy zamówioną wcześniej lóżkę, kazał podać kolację, koniak i wino… Przyniosłem przekąski i koniak.. Nalałem jemu i żonie kieliszki, gdy naraz krzyknął i upadł na kanapkę… Myślałem, że zemdlał lub dostał a tak u sercowego, chciałem go wyprowadzić, lecz już nie żył… W tedy obecny na sali wywiadowca, nie pozwolił go ruszać i kazał telefonować po komisarza… Więcej nie wiem…
— A czy znał pan nieboszczyka? — spytał naczelnik.
— Znałem, jako gościa… Przychodził do nas często, czasem sam, czasem z żoną i towarzystwem… Płacił dobrze…
— Może pan iść, — rzekł naczelnik, a gdy kelner wyszedł, dodał:
— Ten człowiek nic nie wie… Jednego za drugim badano kelnerów i zarządzającego, lecz nic nowego do sprawy nie wnieśli… Na ostatku naczelnik polecił wprowadzić żonę…
Weszła, spokojna już na pozór, panująca nad sobą… W głęboko wyciętej sukni, uwydatniającej plastycznie piękne kształty, z płonącemi oczyma, z gorączkowym rumieńcem na twarzy, wyglądała demonicznie…
Usiadłszy na wskazanem jej krześle, utkwiła wzrok w przestrzeni, czekając na zapytania.
— Co pani może powiedzieć o tej sprawie? — spytał sędzia śledczy.