Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/11

Ta strona została przepisana.

Milczała czas pewien, jakby zbierając myśli, poczem zwracając się nagle do naczelnika, poczęła mówić gorączkowo:
— Pan jest naczelnikiem urzędu śledczego?… czy pan może zapewnić mi bezpieczeństwo?… obronić mnie?… Niech pan usunie wszystkich… powiem co trzeba…
Na znak naczelnika wyszli wszyscy wywiadowcy, pozostali tylko sędzia śledczy, prokurator i Żarycz.
— Jerzego zamordowali oni, — zaczęła mówić gorączkowo: służył im… Nie wiecie, panowie, że był on w Moskwie czekistą… potem służył w GPU, aż wreszcie wydelegowano go tutaj, na robotę, jak mówił… Poznałam go w Butyrkach, gdzie siedziałam razem z rodzicami… Ich rozstrzelano, mnie — on ocalił życie… Za to pokochałam go… Wzięliśmy ślub sowiecki, i wyjechaliśmy do Warszawy… Tu, jak mi mówił, prowadził różne interesy, dające mu dobre dochody, tak że wystarczało na zbytki.. Nie wtajemniczał mnie w nic, lecz domyślałam się, że pozostają w związku ze służbą u nich… Ostatnio mówił mi, że prowadzi wielki interes, który, jeżeli się uda, przyniesie wielki zysk, i wtedy będziemy mogli wyjechać i żyć sobie w spokoju i dobrobycie… Później mi mówił, że interes się udał, że lada dzień spodziewa się wypłaty pieniędzy… Miał je otrzymać jutro, tak że byliśmy przygotowani do wyjazdu… Dziś, po południu, przyszedł do niego jeden z nich… nie wiem kto, gdyż nie widziałam… Jerzy kazał podać do gabinetu kawę, koniak i likiery… Służącej nie wpuścił, sam odebrał od niej tacę… Taką tajemnicą otoczone były zawsze ich wizyty… Po jego wyjściu, położył się na chwilę, poczem ubrał się, ażeby przyjechać tutaj… W drodze skarżył się na ból głowy… A gdy weszliśmy na salę, wkrótce padł i umarł… To oni go otruli, ażeby nie wypłacić umówionej sumy, w obawie, ażeby ich nie zdradził…