Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Umilkła, a po chwili wyciągając ku nim ręcę, wyrzekła błagalnym głosem:
— Panowie, pomścijcie go… On był dobry, tylko oni go do złego zmuszali… I ratujcie mnie, brońcie… oni teraz mnie otrują… zabiją…
I zwierzęcy lęk śmierci wyjrzał z jej oczu…
— Niech pani się nie lęka, — rzekł naczelnik: będzie pani strzeżona i nic się pani nie stanie… A gdy tylko będzie można, wyjedzie pani, gdzie będzie chciała…
— Tylko nie wyślijcie mnie do Rosji, — wyrzekła z przerażeniem: tam śmierć… tam zgroza…
— Zrobi pani to, co będzie uważała za stosowne, — zapewnił ją naczelnik: czy pani chce wrócić do domu?…
— Nie… nie… tam oni… nigdy!..
— A zatem zaopiekuje się panią jeden z naszych ludzi i ulokuje w miejscu bezpiecznem… nie w areszcie, — dodał, widząc wahanie na jej twarzy.
Przywołał jednego z policjantów, człowieka już starszego, i wydał mu szeptem parę poleceń…
— Rozkaz, panie naczelniku, — odrzekł policjant, i zwracając się do żony Gordina, rzekł:
— Pani pozwoli…
A gdy wyszli, naczelnik rzekł:
— Poleciłem ulokować ją w jednym z pensjonatów, w którym zwykle mamy parę pokoi do dyspozycji, i gdzie będzie pod stałą opieką… A tera z pozwolą panowie, że urządzę małą scenkę, która przyczyni się do ostatecznego wyjaśnienia całej sprawy…
Wydał jednemu z wywiadowców polecenie, a sam wraz z przedstawicielami sądownictwa zajął się rozpatrywaniem papierów, znalezionych w biurku Gordina, a przywiezionych przez wysłanych na rewizję wywiadowców…
Potwierdzały one w zupełności przypuszczenie, że umarły pozostawał na służbie Sowietów. Wśród tych