by w zupełności zbrodniczą akcję Sowietów, pobiłoby ich własną bronią, i w znacznym stopniu przynajmniej, zapobiegłoby straszliwemu przesileniu, grożącemu światu…
Tak był uradowany tą myślą, tym projektem, stanowiącym rzeczywiście jedyne, jak przychodził do wniosku, wyjście z sytuacji, że zerwał się z fotela, dopadł do panny Basi i gorąco, w porywie wdzięczności, pocałował ją w rękę…
Było to tak niezwykłe u poważnego zwykle inż. Żarycza, że panna Basia zerwała się, zarumieniła, i czemprędzej uciekła z gabinetu, jak ptak spłoszony…
Znalazłszy się w swoim pokoju, długo myślała nad tym faktem niebywałym, aż wreszcie przyszła do wniosku, że postąpiła jak pensjonarka z końca XIX wieku, że wszystko to śmieszne jest i niedorzeczne…
Do takiego samego nieomal wniosku przyszedł i Żarycz, lecz minęły go prędko te refleksje, gdyż umysł jego zajęły rozważania, w jaki sposób zrealizować ten projekt, rzucony przez pannę Basię…
A gdy rankiem dnia następnego spotkał ją w gabinecie, zajętą, jak zwykle, przeglądaniem korespondencji, zwrócił się do niej ze słowami:
— Panno Basiu… mam do pani prośbę… Niech pani na czas pewien zrzeknie się stanowiska mej sekretarki, a zgodzi się zostać moim kolegą — inżynierem — mechanikiem…
— I owszem, zgadzam się — odrzekła panna Basia: — lecz niech mi pan powie, co mam robić?…
— Idzie mi o możebnie szybkie sporządzenie planów z modelu mej maszyny… Boję się kogokolwiek dopuścić do tego, a sam będę tak zajęty różnemi sprawami, że nie będę miał wprost czasu… A będą mi one niedługo bardzo potrzebne… Pani jednej mogę zaufać…
— Ależ jaknajchętniej zrobię to, o ile tylko potrafię, — odrzekła mu panna Basia…
Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/16
Ta strona została przepisana.