Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/27

Ta strona została przepisana.

dzi, umowę możemy sporządzić natychmiast… Już ją sobie potem z syndykatam i dam radę…
— Lecz jakżeż pan, mister Keogh, może mi proponować tak olbrzymi interes na niewidzianego, nie obejrzawszy i nie wypróbowawszy nawet mej maszyny… A jak ona zawiedzie?..
— Nie zawiedzie, — z przekonaniem rzekł mister Keogh: my wiemy, że maszyna, wynaleziona przez inż. Żarycza, nigdy nie zawiedzie… Mało tego, gotowi jesteśmy nawet na rachunek przyszłych zysków zaliczyć panu dwadzieścia miljonów dolarów…
Uśmiechnął się na tę propozycję Żarycz i odrzekł:
— Nie, mister Keogh, tego intersu nie zrobię…
Słyszał pan wczoraj, że oddaję moją maszynę bezpłatnie, pod pewnymi warunkami, rządom państw, i tego nie cofnę…
— Ależ pan wyrzuca, bez żadnej korzyści dla siebie, miljony! — zawołał z nieudanem oburzeniem mister Keogh.
— Być może… Mogę jednak pozwolić sobie na to… Mam ich dosyć…
— Ależ to sentymentalizm… słowiański sentymentalizm, — upierał się przy swojem mister Keogh: zresztą ja wiem, że pan bawi się w filantropa… Pana stać na to… Lecz niech pan pomyśli, ile by pan dobrego mógł zrobić za te miljony, które by pan dostał za swoją maszynę…
— Wiem o tem bardzo dobrze, ale też i oddanie bezpłatne tej maszyny uważam za taką samą filantropję, tylko w innym rodzaju…
— Nie rozumiem, — ciągnął dalej zaperzony mister Keogh: i nasi amerykańscy miljonerzy bawią się w filantropję… Budują bibljoteki, uniwersytety, szkoły, szpitale, domy dla robotników, lecz ażeby oddawać maszyny, i to maszyny, mogące przynieść nowe miljony, tego by żaden z nich nie zrobił… Na to trzeba być…