Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/35

Ta strona została przepisana.

wie rzekł Ormijanc: jest tego tak mało, że wystarczy zaledwie na miesiąc i przytem wszystko w podłych gatunkach…
Zamyślił się na chwilę tow. Prochwostow. Tak, sytuacja nie przedstawiała się zbyt różowo… Nad wykonaniem maszyn systemu Żarycza fabryki sowieckie pracowały dzień i noc, na ustawienie ich gmach jednej z dawnych fabryk włókienniczych był już przygotowany, tak, że inż. Blaufuks obiecywał puścić ją w ruch za jakiś miesiąc — dwa, a tymczasem wszystko mogło się rozbić o brak surowca.
Byłaby to nietylko strata materjalna, ale i porażka polityczna sroga, zupełne bankructwo tak chytrze opracowanego planu…
— Czyście, towarzyszu, wysłali agentów na wszystkie rynki? — spytał Ormijanca.
— Jakżeż, na wszystkie najważniejsze…
— Więc spróbujcie posłać na mniej ważne, podrzędne… Może tam dostaną… A ja tymczasem porozumiem się z niemcami… Może oni mają zapasy i odstąpią nam, a może im uda się poczynić zakupy dla nas… Może to umyślnie urządzony przez Anglików bojkot nas….
— Ale Niemcy każą sobie drogo zapłacić! — zauważył Ormijanc…
— Trudno… Idea nasza ważniejszą jest od pieniędzy, — górnolotnie rzekł Prochwostow: zresztą, nie sądzę… Związani są oni z nami tylu interesami, a przytem zwłaszcza ta sprawa jest naszą wspólną sprawą…
Zwrócił się do telefonu i nakazawszy natychmiastowe połączenie z Berlinem, przywołał do aparatu ministra przemysłu i handlu, z którym nawiązał długą rozmowę, wykładając obszernie o co mu idzie…
Słuchał następnie odpowiedzi, która jednak niezbyt pomyślną być musiała, gdyż w miarę słuchania