Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/36

Ta strona została przepisana.

jej, twarz jego wydłużała się i odmalował się na niej cień zawodu…
Jeszcze parę zdań i rozmowę skończono.
— Mówi, — rzekł do tow. Ormijanca, z niecierpliwością oczekującego na wynik tej rozmowy: że sami posiadają niezbyt wielkie zapasy, nie więc nam z nich odstąpić nie mogą… Obiecuje natomiast wydać natychmiast polecenie swym agentom, ażeby robili zakupy na wszystkich rynkach… Gdym mu jednak powiedział, że anglicy i amerykanie skupują wszystkie surowce, oświadczył, że wątpi bardzo, czy to się uda wobec tego zrobić… żąda przytem, ażeby dla zabezpieczenia tych tranzakcji przekazać do Banku Rzeszy miljon dolarów…
Tow. Ormijanc podrapał się w głowę i zakląwszy soczyście, odrzekł:
— To będzie trochę trudno… Ale niech się o to towarzysz Mandeltort martwi… A kiedy będziemy wiedzieć, czy to się uda?…
— Ma nas o każdej tranzakcji telegraficznie zawiadamiać…
Tow Ormijanc wstał, ażeby wyjść z gabinetu, a Prochwostow na pożegnanie rzekł do niego:
— Powiedźcie, proszę, ażeby tow. Mandeltort zaraz przyszedł do mnie…
Tow. Ormijanc wyszedł, a w parę minut potem zjawił się w gabinecie tow. Mandeltort, który zaraz od progu mówić zaczął:
— Tow. Prochwostow… to jest niemożebne… Mam w kasie wszystkiego jakieś tysiąc dolarów, a naszych czerwońców oni przecież nie będą chcieli wziąć…
— Trzeba jednak to zrobić, inaczej cały nasz interes przepadnie…
— Co zrobić, kiedy nie mamy już pieniędzy…
— Pomyślcie… Ten miljon dolarów musi się znaleźć…