Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/39

Ta strona została przepisana.

niż policja przez tyle lat... Uj, to niebezpieczny, to straszny człowiek...
— Że niebezpieczny, to widzimy dobrze, — odrzekł mu tow. Ruchłow: ale dlaczego wy, towarzyszu, gdy byliście w Warszawie, nie postaraliście się o to, ażeby go unieszkodliwić?...
— Myślałem o tem... Gordin nawet chciał go zabić.... Ale bałem się, bo wtedy te szalone polaki z zemsty ani jednego komunisty żywym by nie wypuścili... A to byłoby fatalne...
— Tak, towarzysz Zielonogórskij ma rację, — oświadczył Prochwostow: — wtenczas nie można było tego zrobić, ale teraz trzeba...
— A jeżeli on zacznie tę maszynę wyrabiać i sprzedają przemysłowcom włókienniczym całego świata? — wtrącił nagle Repkin.
Oczy wszystkich zwróciły się na Zielonogórskiego, który jako inicjator i wykonawca wykradzenia planów, przytem dopiero co przybyły z Warszawy i obznajomiony z miejscowymi stosunkami, był najbardziej kompetentnym w tej sprawie...
— Nie, to niemożebne, — odrzekł ten po namyśle: Gordin zapewniał mnie, że zabrano mu wszystkie, co do jednego, rysunki, a jem u można było wierzyć... Z czegóż więc by ją odtworzył?...
— Tak, bez planów to jest trudne, przynajmniej musiałoby trwać bardzo długo, — przyświadczył inż. Blaufuks.
— Szkoda, że Gordin nie żyje, — westchnął tow. Mazurkin: on by tę sprawę załatwił... Szkoda, żeście się, towarzyszu, tak pospieszyli, — dodał, zwracając się do Zielonogórskiego...
— Gordin nie mógł żyć dłużej, — odrzekł tenże sucho: za dużo wiedział i mógł stać się niebezpiecznym... Zresztą domagał się pieniędzy, dużo pieniędzy, i nie krył się z tem, że chce wyjechać zagranicę i tam osiąść...