Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/40

Ta strona została przepisana.

— Wracajmy do rzeczy, — przerwał tow. Ruchłow: i radźmy co nam czynić należy... Powiedźcie, towarzysze?...
Nikt jednak nie spieszył się z odpowiedzią, wszyscy tylko zwrócili się w stronę Prochwostowa, który jakby czekał na to. Zaczął więc mówić szybko:
— Towarzysze... Mamy do rozstrzygnięcia dwie sprawy: jedną, co zrobić z tym żaryczem, drugą, jak zaradzić brakowi surowca... Pierwszą sprawę, mojem zdaniem, możemy śmiało powierzyć naszemu GPU, które wyśle tam parę trójek, najlepiej z pośród polskich komunistów, którzy, wszedłszy w kontakt z miejscową partją, pod kierunkiem tow. Zielonogórskiego zajmą się zlikwidowaniem żarycza...
— Ja do Warszawy nie pojadę, — zawołał z przerażeniem Zielonogorskij, któremu nagle przed oczyma stanęła wizja policji polskiej, której bał się panicznie...
— Wy tam , towarzyszu, nie potrzebujecie wcale jechać, — odrzekł mu Prochwostow: osiądziecie sobie w Mińsku, albo gdzie jeszcze bliżej granicy polskiej, i stamtąd będziecie kierować całą akcją...
— Tak to można, — zgodził się towarzysz Zielonogorskij: a pieniądze?.. bo to będzie dużo kosztować...
— Pieniądze się znajdą, — odrzekł tow. Mandeltort: nawet same, zupełnie porządne polskie złote, — przyczem drwiący uśmiech przewinął się po ustach jego...
— Druga sprawa jest daleko trudniejsza, — ciągnął dalej tow. Prochwostow: my nie możemy przelicytowywać się co do cen surowca z kapitalistam i zagranicznymi, gdyż nie mamy pieniędzy, no i kredytu... Musimy też radzić sobie inaczej... Mojem zdaniem należy czemprędzej przerwać pracę we wszystkich fabrykach włókienniczych ZSSR i wszystkie surowce stamtąd przewieźć do nowej fabryki... Pozatem nale-