Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/50

Ta strona została przepisana.

miejsca wybuchu, by spełnić swój obowiązek, by ratować i nieść pomoc możebnym ofiarom katastrofy...
Na podwórzu panował już ruch, biegali mechanicy w bieliźnie tak jak wybuch zrzucił ich z łóżek, zjawił się i inz. zarycz, w narzuconem naprędce ubraniu
Posterunkówy Nr. 2364 dopadł do nich, wołając:
— Telefon!.. Gdzie jest telefon?..
Poprowadzono go do gabinetu Żarycza, i wnet zaalarmował urząd śledczy, komendę, straż ogniowa i pogotowie ratunkowe...
Załatwiwszy to, wybiegł znów na podwórze, na miejsce wybuchu...
W świetle lamp elektrycznych oczom jego przedstawił się straszliwy widok...
Olbrzymi budynek, mieszczący hangar i garaż, był zupełnie zburzony... Sterczały ku niebu potrzaskane, bez dachu mury, powyginane szyny i sztaby żelazne... Wszystkie pozostałe budynki świeciły pustem i oczodołami ogołoconych z szyb okien.
Minęło parę minut zaledwie, gdy przed bramę zajeżdżać poczęły jeden za drugim samochody z przedstawicielam i władz policyjnych i bezpieczeństwa, przybyła straż ogniowa i dwie karetki pogotowia...
Komisarz Rządu m. Warszawy z szefem bezpieczeństwa i naczelnikiem urzędu śledczego przybyli pierwsi i przystąpili natychmiast do pracy...
Przy świetle ręcznych latarek elektrycznych wdarto się po gruzach do budynku... Wnętrze jego przedstawiało jedną olbrzymią ruinę... Ogień, nie znajdując żadnych materjałów , podatnych dla siebie, zgasł natychmiast, pożarłszy tylko samochody... Straż zajęła się wytaczaniem beczek z benzyną...
Nie ulegało żadnej wątpliwości, że przyczyna wybuchu była bomba, lecz jakim sposobem tam sie dostała?...
Zeznania mechaników, portjera i samego inż. ża-