Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/54

Ta strona została przepisana.

rzucił w odpowiedzi naczelnik: nie mogąc inną drogą, wybrali ten sposób... A trafić mogli dość łatwo, gdyż rozkład lamp elektrycznych, oświetlających podwórze, jest bardzo znaczny z góry, a przytem musiał być tam, w aeroplanie, ktoś dobrze obznajomiony z terenem i Warszawą... Po tem niepowodzeniu należy się spodziewać nowych zamachów z ich strony na pana inżyniera, — dodał, zwracając się do Żarycza.
— Wobec tego trzeba otoczyć pana inżyniera specjalną ochroną, — rzucił Komisarz Rządu.
— Nie, nie zgadzam się na to, — zaprotestował Żarycz: jestem oficerem i przywykłem patrzeć niebezpieczeństwu prosto w tw arz... Jeżeli komuniści sądzą, że w ten sposób nastraszą mnie i skłonią do zaprzestania mej działalności, to zawiodą się... Proszę tylko bardzo o niedawanie mi żadnej ochrony, sam sobie dam radę...
Naczelnik urzędu śledczego rozłożył bezradnie ręce, równocześnie jednak mrugnął porozumiewawczo w stronę Komisarza Rządu. Śledztwo przedwstępne zostało ukończone, naczelnik przyjął jeszcze tylko nadbiegłych z całego miasta reporterów, podając im szczegóły wybuchu, które mogły być ogłoszone.
A gdy wychodził, w przedsionku zatrzym ała go panna Basia i głosem drżącym, jakby nabrzmiałym łzami, szepnęła prosząco:
— Niech pan go strzeże, panie naczelniku... niech pan go nie słucha, niech pan ustanow i ochronę... Skłonił się jej naczelnik i odrzekł:
— Niech pani będzie spokojna... Inżynier jest, choć nie wie o tem i nie chce tego, dobrze strzeżony i nic mu się nie stanie....
Podziękowała mu spojrzeniem i uściskiem ręki, i znikła, naczelnik zaś, wydawszy jeszcze parę poleceń pozostawionym dla nadzoru na terenie „twierdzy inż.