Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/60

Ta strona została przepisana.
XXVI.

Panna Basia siedziała na zwykłem swem miejscu przy stoliku, pisząc spiesznie na maszynie list, dyktowany przez inż. Żarycza...
Naraz do uszu jej dobiegł głuchy, zmieszany gwar głosów ludzkich, podobny do dalekiego poszumu w zburzonych fal morskich...
Zdumiona, przerwała w połowie zdania i nasłuchiwać poczęła...
A gwar ten tymczasem rósł, potężniał, przeradzając się raptownie w wrzask, potężną falą bijący w mur i bramę „twierdzy“.
Żarycz przez chwilę również nasłuchiwał, poczem rzekłszy spokojnie:
— Nie przerywajmy sobie pracy, — dyktował dalej...
Lecz w tejże samej chwili rozległ się trzask przeraźliwy, łoskot, jakby potężnym taranem bito w bramę „twierdzy“...
— To zaczyna być groźniejsze, — rzekł Żarycz i wyszedł z gabinetu...
Przerażona panna Basia wybiegła za nim...
Oczom ich przedstawił się niezwykły, przejmujący zgrozą widok...
Podniecony przez agitatorów tłum robotników i robotnic, wysadziwszy siłą osłabioną ostatnim wybuchem bramę, wtargnął na dziedziniec i wymachując w powietrzu drągami, z dzikim wrzaskiem mknął ku budynkom fabrycznym, krzycząc:
— Zburzyć!... Zniszczyć!... Gdzie ten, który nas w niewolę chce oddać...
Żarycz, przy którym w jednej chwili skupili się wszyscy jego mechanicy, wysunął się naprzód, i jakby chcąc swą osobą zagrodzić drogę rozszalałemu tłumowi, stanął na środku drogi i dźwięcznym, mocnym głosem zawołał: