Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Na piasku podwórza leżało kilkunastu rannych i zabitych...
Wszystkiego tego nie widział i nie słyszał zupełnie Żarycz, który, porwawszy na ręce nieprzytomną pannę Basię, wpadł z nią do domu, wołając gorączkowo do spotkanego a śmiertelnie bladego Karskiego:
— Doktora!... Telefonuj pan po doktora!... Niech przybywa natychmiast!...
Przeniósł pannę Basię do jej pokoju i złożywszy na łóżku, oddał pod opiekę nadbiegłych pani Marcinowej i pokojówki, które z płaczem zajęły się ratunkiem nieprzytomnej...
Pobladły, przejęty niepokojem, nie mogąc doczekać się przybycia lekarzy, wyszedł z domu akurat w chwili, gdy policja, otoczywszy w koło zapędzonych w kąt podwórza napastników, zmusiła ich do poddania się...
Zajęty wydawaniem rozkazów naczelnik urzędu śledczego, skinął mu, tylko zdaleka głową... Żarycz zwrócił się w stronę rannych mechaników, nakazując przenieść ich do domu i złożyć na łóżkach...
W chwilę potem rozległy się odgłosy trąbek i jedna po drugiej nadjechały cztery karetki pogotowia, a wnet po nich przybyło samochodami paru najznakomitszych w stolicy chirurgów, zaalarmowanych przez Karskiego...
Jednego z nich, powagę w swej specjalności, profesora uniwersytetu, poprowadził sam Żarycz na górę do pokoju panny Basi, pozostałych prosząc, ażeby zajęli się rannymi mechanikami, policjantami i napastnikami...
Wprowadził chirurga do pokoju, i sam wycofał się, pozostając po za drzwiami... Z dziwnym niepokojem przysłuchiwał się dobiegającym ztamtąd odgłosom... On, który nie drżał nigdy, trząsł się teraz jak w febrze, na każdy jęk bólu, dobiegający z pokoju... On, który nie modlił się oddawna, prostemi go-