Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/75

Ta strona została przepisana.

stawienia się na placu miejskim celem otrzymania chłosty, tłumnie by tam biegli, sami obnażając grzbiety i podstawiając je pod uderzenia knuta...
Dręczyło go więcej to, iż nie otrzymywał żadnej odpowiedzi od torgpredów z zagranicy...
Mijał już tydzień i drugi, magazyny wszystkie przepełnione były gotowemi, czekającemi na eksport, tkaninami, z fabryki nadchodziły alarmujace wiadomości o wyczerpywaniu się surowców, a torgpredzi nie dawali nawet znaku życia...
Wreszcie — dnia pewnego wpadł do gabinetu jego sekretarz i podając mu depeszę, zawołał:
— Towarzyszu komisarzu, depesza od torgpreda z Warszawy...
Porwał ją Prochwostow i rozerwawszy opaskę chciwie odczytywać szyfr rozpoczął...
Lecz w miarę czytania, twarz jego przybierała wyraz coraz bardziej chmurny i groźny, aż wreszcie ze złością rzucił depeszę na biurko.
Brzmiała ona:
„Kupcy warszawscy i łódzcy nawet nie chcą słuchać o nabywaniu tkanm po proponowanych im cenach... Natomiast proponują nam nabycie każdej ilości i każdego gatunku po cenach o 3 procent niższych od proponowanych przez nas. Co robić?...“
Lecz nie był to jedyny cios, który dnia tego raził serce tow. Prochwostowa... Jak lawina posypały się jedna za drugą depesze od wszystkich torgpredów z zagranicy, a wszystkie brzmiały prawie że jednakowo, wszędzie nie chciano nabywać towarów po proponowanej cenie, natomiast ofiarowywano je po cenie o parę procent niższej...
Mgła przesłoniła oczy tow. Prochwostowa, gdy ujrzał walący się tak misternie zbudowany plan, gdy przekonał się, że przeciwnik zdołał go pobić jego własną bronią...
Stanęło teraz przed nim w całej swej grozie py-