skawicznie do owego zagradzającego drogę samochodu i pomknęli naprzód...
Wszystko to stało się tak szybko, a przytem szosa w miejscu tem akurat pustą była, że nikt przeszkodzić napadowi temu nie zdołał. Dopiero w parę minut potem szofer przejeżdżającej taksówki spostrzegł stojący na drodze samochód i przy nim na ziemi leżącego szofera, oraz wijącą się z bólu i krzyczącą przeraźliwie o pomoc pielęgniarkę... Pomknął wtedy szybko naprzód i zaalarmował najbliższy posterunek policji... Zawiadomiono wnet urząd śledczy i pogotowie...
— Lecz kto to zrobił? — dopytywał się Żarycz, przejęty trwogą o los panny Basi. — Trzeba ścigać... szukać...
— Niech pan się uspokoi, panie inżynierze, — rzekł naczelnik, — kto to zrobił, domyślamy się. Sprawcami porwania są ci, przed którymi ostrzegaliśmy pana nieraz... Nie mogąc wprost dosięgnąć pana, chwycili się tego sposobu, wiedząc, że i w ten sposób ranią go dotkliwie... A może też będą usiłowali dyktować panu swoje warunki, albo też będą chcieli wciągnąć pana w zasadzkę...
— Lecz tego nie można tak pozostawić, — gorączkował się Żarycz; — trzeba ich ścigać jaknajprędzej, natychmiast... Wiadomym jest zapewne kierunek, w którym odjechali... Sądzę, że maszyna wyścigowa dogoni ich...
— Nie, panie inżynierze, — odrzekł mu na to komisarz Pogorzelski, który do czasu tego w milczeniu badał szosę i widniejące na niej ślady kół samochodu. Pościg, choćby najlepszą maszyną wyścigową me da żadnego wyniku, gdyż napotka napewno na drodze tyle przeszkód, że tego samochodu nie dogoni... Postarają się o to oni już napewno, zresztą samochód sam już uległ zmianie, tak, że trudno byłoby go poznać... Zatrzymywanie go na drodze przez policję
Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/80
Ta strona została przepisana.