Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/81

Ta strona została przepisana.

również nie da pożądanego wyniku, gdyż po pierwsze wybierać będą drogi boczne, mało uczęszczane, a w labiryncie dróg trudno odgadnąć które, a po drugie — mogłoby to doprowadzić do niepożądanej katastrofy... Trzeba ich gonić inną drogą i złapać, zanim zdążą przekroczyć granicę...
— Ale jak? — dopytywał się Żarycz, — gońmy ich wszelkimi sposobami i drogami, ale gońmy... Niech panowie nie szczędzą pieniędzy... Pokrywam wszystkie wydatki...
— Czy pan inżynier chce wziąć udział w tej pogoni? — spytał spokojnie komisarz Pogorzelski, którego zimna krew zaczęła irytować Żarycza.
— Chcę, — odrzekł krótko.
— Ma pan broń?...
— Mam...
— To za chwilę wyruszamy...
Komisarz Pogorzelski zwrócił się jeszcze do pielęgniarki, której lekarz Pogotowia zdołał przemyć oczy, i zadał jej kilka pytań: jakiego koloru był ów samochód, jakiej marki i jak mniejwięcej wyglądali owi ludzie...
Dowiedział się, że samochód był czarną, zamkniętą limuzyną, na markach się nie znała, a napastnicy byli to ludzie młodzi, wyglądu ich nie zapamiętała, dosłyszała tylko, że rozmawiali z sobą po polsku i po rosyjsku...
Więcej objaśnień mógł był udzielić szofer, lecz ten leżał nieprzytomny, choć lekarz pogotowia zapewniał, że żyć będzie...
Uzyskawszy te wiadomości, komisarz Pogorzelski zwrócił się do naczelnika, odprowadził go na stronę i rzekł szeptem:
— Panie naczelniku, zechce pan zaraz zatelefonować do KOP‘a, ażeby szczelnie obstawili granicę w punktach wiadomych, oraz przygotowali silniejszy od-