— Zaczeka pan tu na nas dwadzieścia cztery godziny... Gdybyśmy przez ten czas nie przybyli lub nie dali jakiego znaku, uda się pan do Łucka i tą kartkę wręczy miejscowemu komendantowi policji...
Poczem, zwracając się do Żarycza i pozostałych, dodał:
— Czeka nas jeszcze wędrówka parokilometrowa przez lasy... Musimy posuwać się bardzo ostrożnie, ażeby nie spłoszyć przedwcześnie zwierzyny... Proszę bardzo uważać na wszystkie moje ruchy i znaki...
Wyruszyli zaraz i po paru minutach zanurzyli się w gęsty, odwieczny bór, bez najmniejszego śladu drogi, przedzierając się przez gęste krzaki i powalone pnie drzew, poślizgując się nieraz na mchu...
Kom. Pogorzelski prowadził, orjentując się znakomicie w tym labiryncie leśnym, od czasu do czasu tylko rzucając spojrzenie na mały kompas, to szukając znaków, zrobionych widocznie zawczasu na pniach drzew.
Szli tak już ze dwie godziny, zmrok już zapadać zaczął, gdy gęstwina drzew przerzedzać się naraz zaczęła, i ujrzeli przez nie sporą polankę, na której wznosiła się chatka, ot, tak a zwykła stróżówka leśna, z małą obórką, stajenką i stodółką...
Kom. Pogorzelski znakiem zatrzymał wszystkich i, wyciągnąwszy się wygodnie na mchu i trawie, rzekł szeptem:
— Zaczekamy, aż się ściemni...
Wszyscy poszli za jego przykładem.
Ciemno się już zrobiło zupełnie, gdy kom. Pogorzelski w stał i, szepnąwszy Żaryczowi:
— Pójdę sam... Gdybym strzelił, niech wszyscy biegną mi z pomocą, — cicho, skradając się, posuwać się począł w stronę chaty...
Żarycz z napiętemi do ostateczności nerwami oczekiwał na zapowiedziany sygnał... Minuta upływała za
Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/83
Ta strona została przepisana.